Jakież było moje ogromne zdumienie, gdy poczułam, że Marta w jakiś przedziwny sposób jest blisko i… serdecznie się śmieje
Mamy dość liczną rodzinę. Ja, jako jedynaczka, zawsze marzyłam o sporej gromadce dzieci, mój mąż też polubił taki model życia, do 2017 roku urodziło się nam pięcioro pociech. Jednocześnie jednak od 2009 roku zaczęłam mieć problemy i niektóre z moich ciąż obumierały w drugim trymestrze. Było to dla mnie, dla nas, traumatyczne doświadczenie. Zrobiliśmy wszystkie możliwe badania, wyszły prawidłowo, lekarze bezradnie rozkładali ręce, a problem trwał. Za każdym razem słyszałam w szpitalu: „Jest pani wręcz stworzona do rodzenia dzieci, wszystkie wyniki są bardzo dobre”. Cóż z tego, skoro kończyło się wszystko przedwcześnie. W 2015 roku jak zwykle przeżywałam Triduum Paschalne w Ognisku. Podczas adoracji Najświętszego Sakramentu modliłam się tekstami Marty Robin i wtedy przyszła do mnie myśl, którą wypowiedziałam w sercu: „Marto, nie wierzę już w to, że mogę jeszcze kiedykolwiek urodzić żywe dziecko, ale jeśli się tak stanie za Twoim wstawiennictwem, to obiecuję, że ono będzie Twoje”. Nie wiem, skąd takie akurat słowa przyszły mi do głowy, może jako mama po stratach wyobraziłam sobie, że Marta, która nie mogła mieć za życia dzieci w ogóle, też jakoś musiała to boleśnie przeżywać.
W 2016 roku zaszłam w kolejną ciążę. Cieszyłam się bardzo i nieśmiało myślałam, że może to odpowiedź na moje modlitwy. Niestety w 9 tygodniu poroniłam. Choć było to najmniejsze z naszych nienarodzonych dzieci, jego śmierć przeżyłam chyba najmocniej. Miałam żal do Pana Boga, do siebie samej, a przede wszystkim poczucie, że to „zbyt wiele”. Doświadczenia 5-ciu poronień odcisnęły piętno na całej naszej rodzinie. Pojawiły się stany depresyjne, kłótnie. Ja sama uznałam, że po prostu jestem już zbyt stara na rodzenie dzieci i czas skupić się na wychowywaniu pięciorga już urodzonych. Jednocześnie rozwijałam się zawodowo (uczę w szkole języka polskiego).
Pod koniec roku szkolnego 2016/2017 czułam się bardzo zmęczona. Moim największym pragnieniem, powierzanym Bogu w modlitwach, był odpoczynek. Cieszyłam się, że tęsknota za urodzeniem jeszcze jednego dziecka ucichła i nie czuję się już taka rozdarta. Gdy pojawiła się możliwość wyjazdu na rekolekcje do Chateauneuf-de-Galaure, „do Marty”, zdecydowaliśmy się z mężem od razu. Hasłem przewodnim tych rekolekcji był cytat z 1 Listu św. Jana, już wcześniej bardzo nam bliski, „Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam” [1J 4, 16]. Miałam nadzieję, że wreszcie sobie odpocznę. Jechaliśmy samochodem z przystankiem w Bazylei. Czułam się bardzo zmęczona, jak to po intensywnym roku. W Szwajcarii padłam i przespałam pół dnia. Gdy dojeżdżaliśmy do Chateauneuf, dopadła mnie straszna migrena, a ból głowy nie odpuszczał przez kolejne dni. No cóż…tak bywa. Słuchałam kolejnych konferencji o. Sławka i odkrywałam nowe oblicze Marty, takie, którego jeszcze nie znałam – Marta wesoła, z poczuciem humoru, zanurzona w codzienność, praktyczna.
W końcu nadeszła chwila, gdy poszliśmy odwiedzić dom i pokój Marty. Od członków wspólnoty Ogniska słyszałam wiele razy, jakie to niezwykłe doświadczenie, ale, szczerze mówiąc, nie spodziewałam się niczego nadzwyczajnego. Ot, chciałam się pomodlić w miejscu jej szczególnego spotkania z Panem, podziękować za dar życia tej niezwykłej osoby i dzieło Ognisk, które zapoczątkowała. Przyniosłam też w sercu modlitwę za kapłanów, którzy w tamtym czasie doświadczali szczególnych trudności. Klęcząc w malutkim pokoiku Marty, nie odczuwałam przygnębienia, którego się mocno obawiałam. Zachęcona słowami Ojca, żeby powierzać wstawiennictwu tej sługi Bożej nasze zwykłe sprawy, pragnienia i tęsknoty, miałam w sobie tylko jedną modlitwę: „Marto, najgłębszym pragnieniem mojego serca jest odpoczynek. Proszę, wyproś mi go u Pana”. Jakież było moje ogromne zdumienie, gdy poczułam, że Marta w jakiś przedziwny sposób jest blisko i… serdecznie się śmieje. Było to tak zaskakujące, nieoczekiwane, ale jednocześnie dobre i pełne pokoju doświadczenie, że po wyjściu długo zastanawiałam się, co może ono znaczyć. Jeszcze tego samego dnia wieczorem wspólnota Ogniska poprowadziła nabożeństwo Słowa, podczas którego można było podejść i wylosować karteczkę z cytatem z Pisma. Byłam dość niechętna w głębi serca temu, bo miałam w sobie obawę, że to taka trochę niedojrzała „zabawa” i wyciąganie wniosków z przypadkowo wylosowanych wersetów. Troszkę jak wróżby andrzejkowe. Z całym szacunkiem do Pisma Świętego, ale tak mi się to wtedy skojarzyło.
Podeszłam jednak, przełamując swoją niechęć i wyciągnęłam werset, na który nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi. Do dziś noszę go codziennie przy sobie. „Nie wspominajcie wydarzeń minionych, nie roztrząsajcie w myśli dawnych rzeczy. Oto Ja dokonuję rzeczy nowej; pojawia się właśnie. Czyż jej nie poznajecie?” [Iz. 43, 18-19] I wraz z tym Słowem w jednej chwili spłynął na mnie ogromny pokój i pewność – jestem w ciąży! „Po ludzku to niemożliwe, nic się nie zgadza, ale ja wiem, że tak musi być. I już rozumiem, czemu „Marta się śmiała”. Jeśli odpowiedzią na prośbę o odpoczynek jest kolejna ciąża, to naprawdę Pan Bóg ma poczucie humoru.” A jednocześnie we mnie też zapanowała szalona radość, wdzięczność i ufność w skuteczne orędownictwo założycielki Ognisk. Wbrew wcześniejszym doświadczeniom uwierzyłam, że tym razem donoszę i urodzę „dziecko Marty”. To proroctwo okazało się prawdziwe. 11. ciąża odmieniła życie moje i całej naszej rodziny. Paradoksalnie, dzięki zwolnieniu udało mi się odpocząć, a we wszystkich trudnych momentach i chwilach zwątpienia zwracałam się z prośbą o wstawiennictwo do Marty Robin, która stała mi się bardzo bliska. Moją ciążę przeżywało też, co zrozumiałe, Ognisko. W końcu miało się urodzić „dziecko Marty”.
Przed Wielkanocą trafiłam do szpitala. Akcja porodowa nie chciała się zacząć, a w Ognisku trwały zakłady, czy mała Marta urodzi się w Wielkim Tygodniu, czy w Triduum. Wielkanoc przeszła (dla mnie bardzo trudna, bo bez możliwości uczestnictwa w liturgii – na szczęście, dzięki wsparciu przyjaciół, w Poniedziałek Wielkanocny odwiedził mnie kapłan z Komunią Świętą), a dziecku nie spieszyło się na ten świat. 5.04. 2018 roku, w rocznicę chrztu Marty Robin, na świat przyszła cało i zdrowo nasza córeczka – Marta Łucja – prawdziwe „dziecko Marty”.
A ponieważ nie ma przypadków, to wierzę, że przypadkiem nie było też to, że gdy ja w szpitalu rodziłam Martę, to Ojciec Ogniska w Olszy – ks. Sławomir Sosnowski, prowadził trudną i nieoczekiwaną rozmowę z nowym arcybiskupem łódzkim – Grzegorzem Rysiem, który zaproponował mu posługę rektora łódzkiego seminarium. O tej „przypadkowej” zbieżności w czasie dowiedziałam się 2 lata później.
Mała Marta rośnie na chwałę Boga, ku radości ludzi. Została ochrzczona w Ognisku 24.06.2018 roku. W czytaniach liturgii Mszy Świętej w tym dniu był fragment z proroka Jeremiasza: „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem Cię”. [Jr 1, 4-10]. W psalmie 139, który pięknie wyśpiewała matka chrzestna Marty, słyszeliśmy: „Sławię Cię, Panie, za to, żeś mnie stworzył.”, a Ewangelia wg św. Łukasza mówiła o Zachariaszu i Elżbiecie, których Bóg wysłuchuje, dając im dziecko, pomimo podeszłego wieku małżonków. [Łk 1, 5-17]. W 2018 roku miałam 43 lata, a mój mąż 46…
Nad łóżkiem naszej córeczki wisi duży portret Marty Robin podarowany jej przez Wspólnotę. Malutka nazywa Martę swoją „psijaciółką” i mówi „Malta zije w niebie”. Często zaskakuje nas swoją dojrzałością i stawia trudne pytania, również te związane z wiarą. Oczywiście czas pokaże, jak dalej potoczy się jej los. Już teraz mogę jednak powiedzieć, że odmieniła naszą rodzinę, wniosła w nią radość, życie i nadzieję. Traktujemy jej narodziny jak cud wyproszony przez Martę Robin i chciałam dać temu świadectwo.
Marta jako „święta codzienności”stała się mi bardzo bliska. Proszę ją często o wstawiennictwo, również w drobiazgach, a zwłaszcza wtedy, gdy pojawia się jakiś problem z małą Martusią (zastój pokarmu, bolesne ząbkowanie, nieprzespane noce…) Zawsze pomaga. W końcu to „jej dziecko”.
I na tym właściwie mogłoby się zakończyć moje świadectwo, ale w tym roku (2021) w czasie Wielkanocy zorientowałam się, że znów noszę pod sercem małego człowieka. Nasz synek umarł w 12 t.c. Zrobiliśmy badania genetyczne i okazało się, że miał trisomnię 21 pary chromosomów, czyli tzw. zespół Downa. Starsze rodzeństwo nadało mu na imię Feliks. Pochowaliśmy jego malutkie ciałko w naszym rodzinnym grobie, podobnie jak poprzednie dzieci, i wierzymy, że naprawdę jest szczęśliwy i wyprasza nam potrzebne łaski na drodze do Nieba.
Po tej stracie dopadł mnie prawdziwy kryzys. Czułam żal do Pana Boga, że znowu tak się to wszystko skończyło. Nie mogłam przestać płakać. Poroniłam w Dzień Matki i odebrałam to bardzo boleśnie jako uderzenie złego. Ukojenie przyszło podczas Eucharystii w Ognisku. Po przyjęciu Komunii Świętej doświadczyłam mocy Bożej Miłości, która rozdziela wzburzony ocean moich emocji i wyprowadza mnie ku nadziei i światłu. Od tego wydarzenia minęło pół roku, a rozpacz nie powróciła.
Dostrzegam bardzo wyraźnie, że mały Feliks, którego życie trwało tak krótko, pomógł mi otworzyć się na nowo na dary, które Pan chce we mnie złożyć. Chrystus przychodzi z siłą w mojej słabości, z odwagą w moim lęku i z wolą walki w moim zniechęceniu. Przemienia moje serce, by było zdolne uwierzyć Bogu, że właśnie taką chce mnie mieć. Wiem, że jest to niezasłużona łaska, za którą czuję ogromną wdzięczność Panu. Z pewnością wyprosiło ją też Ognisko, które odprawiało nowennę w intencji naszej rodziny.
Pewnie niejeden czytający te słowa zada sobie pytanie: „Po co im tyle dzieci?!” No cóż, tak jak pisałam, zawsze było w nas pragnienie licznej rodziny. Jednak nigdy nie planowaliśmy kolejnych ciąż z egoizmu. Raczej odczytywaliśmy Boży plan tak, że czujemy się uzdolnieni do obdarzania troską, opieką i miłością tych małych ludzi, których nam Pan Bóg powierza. Nigdy nie musieliśmy mierzyć się z dramatem „niechcianej” ciąży i choć nie wszystkie nasze dzieci były planowane, to wszystkie od samego początku przyjmowaliśmy nie tylko z ogromną miłością, ale też radością. Żadna w tym nasza zasługa, raczej ogromny dar. Jako łaskę traktujemy też to, że mamy duży dom, dobrą pracę i warunki, żeby dzieci mogły wzrastać i rozwijać się harmonijnie. Niektóre z nich są już dorosłe i wybierają własne drogi, dwoje przeżywa potężny kryzys wiary. Oddajemy to wszystko Panu, prosząc o żywą wiarę dla nich i dla nas i ufając, że On zawsze wysłuchuje naszych próśb.
Uczymy się tej nadziei od Marty Robin.
Paulina
